Azja południowo-wschodnia

Poprzedni dzień

Informacje praktyczne

Następny dzień

Dzień 2:  Bangkok

08.10.2007

Z samego rana udałyśmy się nad główną rzekę Bangkoku, Chao Phraya, i łodzią-tramwajem (13 batów) popłynęłyśmy w okolice Wielkiego Pałacu (przystanek Tha Chang). Było gorąco, choć raczej mgliście, ale słońce i tak dawało się we znaki. Wstęp do Wielkiego Pałacu to 250 batów. W środku należy mieć zakryte ramiona i nogi, jeśli jednak ktoś nie ma stosownego ubrania, może je wypożyczyć przed wejściem, zostawiając 50 batów kaucji. Wielki Pałac i znajdujący się w obrębie jego murów zespół świątyń Wat Phra Kaew uderza przepychem i niezwykle bogatą ornamentyką, która pod względem stylu bardzo przypominała mi chińską. Nawet rzeźby miały oblicza i zbroje przywodzące na myśl postaci z chińskich opowieści.


Rzeka Chao Phraya

Po dwóch godzinach chodzenia po rozległym kompleksie Wielkiego Pałacu ruszyłyśmy do Wat Pho (wstęp: 50 batów). Pogoda z każdą chwilą stawała się coraz bardziej męcząca: było parno, upalnie i okropnie chciało się pić, lecz woda wcale nie gasiła pragnienia. Dopiero Cola postawiła mnie na nogi. W Wat Pho największe wrażenie wywarł na mnie posąg Leżącego Buddy, o 46 metrach długości i 15 metrach wysokości. Poza tym na terenie kompleksu było dużo mniejszych świątyń, ładnych i urokliwych.


Świątynia Leżącego Buddy

Kiedy wychodziłyśmy z Wat Pho, strażnik powiedział nam, że na ten sam bilet możemy wejść do świątyni Szczęśliwego Buddy. Zatrzymał przejeżdżającego tuk-tuka i oświadczył, że za 30 batów zawiezie on nas najpierw do Buddy, potem na Złotą Górę i wreszcie z powrotem na Khao San. Kierowca przystał na to bez najmniejszych oporów (potem wyjaśniło się, dlaczego). Woził nas wszędzie, gdzie chciałyśmy, czekał i generalnie był bardzo miły. A na koniec zawiózł nas do wielkiego sklepu z biżuterią i rękodziełem - z jego punktu widzenia to właśnie był główny punkt programu, gdyż za każdego przywiezionego tam turystę dostawał bezpłatne talony na benzynę. Spędziłyśmy więc 20 minut w miłym, klimatyzowanym pawilonie, nic oczywiście nie kupując. Asia wypatrzyła natomiast ciekawą rzecz - obraz Buddy, który zdawał się śledzić oglądającego wzrokiem. Po bliższym przyjrzeniu się odkryłyśmy, że to efekt namalowania twarzy na wklęsłej powierzchni - genialne w swej prostocie.

Około 16-ej byłyśmy w domu i po przerwie na obiad (znowu makaron, tym razem biały) pojechałyśmy autobusem nr 15 (7 batów) do nowoczesnej, biurowo-handlowej części miasta, na Siam Sqaure. Moim głównym celem było przejechanie się SkyTrain (26 batów), który nie wiedzieć czemu wyobrażałam sobie jako linową kolejkę poruszającą się nad miastem, z której roztacza się wspaniały widok na całą stolicę. Jakież więc było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że SkyTrain to zwykła miejska kolejka, jeżdżąca po wysokim wiadukcie. Co gorsza, przez przyciemniane okna niewiele było widać, tak więc z podziwiania panoramy miasta nic nie wyszło.


Targ jedzeniowy w Chinatown

Na stacji SkyTrain przesiadłyśmy się do metra i pojechałyśmy (20 batów) do jeszcze innej cześci miasta, w okolice dworca Hua Lamphong. Stamtąd poszyłyśmy do Chinatown. Było już zupełnie ciemno, jednak ulice tętniły życiem i świeciły się kolorowe neony. Trafiłyśmy nawet na targ, pełen różnych dziwnych rzeczy do jedzenia. Potem tuk-tukiem (60 batów za nas wszystkie) pojechałyśmy na nocny bazar Suan Lum. Okazało się, że to zwykłe zagłębie pamiątkarskie dla turystów oraz miejsce, w którym mieszkańcy Bangkoku mogą miło spędzić wieczór (tego wieczora występował jakiś miejscowy zespół rockowy).

Tuk-tukiem wróciłyśmy na Siam Square (60 batów), gdzie ponad pół godziny czekałyśmy na autobus nr 15. O tej godzinie (koło 21) zrobił się straszny korek i wszystkie pojazdy poruszały się w iście ślimaczym tempie. Do hotelu dotarłyśmy przed 22.

Poprzedni dzień

Informacje praktyczne

Następny dzień

Copyright © 2009 - 2013 Kamila Kowalska