Do Bangkoku dotarłyśmy na pięćdziesiąt minut przed oficjalnym czasem przylotu,
co raczej rzadko się zdarza. Na dworzec autobusów komunikacji miejskiej (jakieś
5 minut od lotniska) kursuje spod hali przylotów
pomarańczowy "Shuttle Bus". W pierwszej chwili nie wiedziałyśmy, którą
linią dostać się do centrum, zaraz jednak pojawił się miły kierowca autobusu nr 551 i
oświadczył, że z nim dojedziemy do Victory Monument (33.5 baty), gdzie będziemy
mogły przesiąść się na dwunastkę (7 batów), jadącą już prosto na Khao San Road.
Tak też uczyniłyśmy.
Centrum Bangkoku, okolice Siam Square
Z lotniska Suvarnabhumi do stolicy wiedzie wygodna, wielopasmowa
autostrada, zaś w samym mieście pełno jest estakad i wielopoziomowych
skrzyżowań. Mimo to tworzą się korki, tak więc pierwsza podróż na tajlandzkiej
ziemi zajęła nam aż godzinę. Przy Victory Monument szybko przesiadłyśmy się na
autobus nr 12 i po kolejnych trzydziestu minutach byłyśmy w dzielnicy
Banglamphu. Dziesięć minut później dotarłyśmy (tym razem na piechotę) do
bangkockiej Mekki podróżników, ulicy Kaho San. Dość długo szukałyśmy hotelu, w
którym cena trójki byłaby do zaakceptowania. Wreszcie trafiłyśmy do pensjonatu
Greenhouse na Thanon Rambutri, uliczce równoległej do Kaho San, ale dużo
spokojniejszej. Za miły pokoik z wiatrakiem, czystą pościelą i łazienką na
korytarzu zapłaciłyśmy 440 baty.
Wyruszyłyśmy na miasto. Bangkok okazał się zupełnie inny, niż sobie
wyobrażałam, zdecydowanie bardziej azjatycki. Trochę przypominał mi Delhi,
trochę Katmandu. W okolicy Khan San ulice pełne były straganów, sprzedawców jedzenia,
sklepów z pamiątkami, motorów, tuk-tuków i turystów z czterech stron świata.
Pieniądze można wymienić niemal na każdym kroku. Choć ciemno robi się już o
18.30, ulice tętnią życiem do późnej nocy.
Uliczne przysmaki
Na kolację zjadłyśmy słodki makaron smażony z sosem sojowym i warzywami
- coś pysznego! Skusiłyśmy się też na owocowego shake'a, który okazał się owocem
zmiksowanym z gigantyczną ilością lodu. Potem poszyłyśmy w stronę ładnie
podświetlonego Wielkiego Pałacu, o tej porze wejście było już jednak zamknięte.
Przechodzenie w Bangkoku przez ulicę to nie lada sztuka. Na jezdni
są wprawdzie zaznaczone pasy, rzadko kiedy jednak stoją przy nich światła dla
pieszych. A że ulice są szerokie i wielopasmowe, przemykanie na drugą stronę
bywa naprawdę emocjonujące. Ale przecież praktyka czyni mistrza!