Samolot kolumbijskiej linii Avianca wylądował elegancko na płycie quiteńskiego lotniska. Po dwóch dniach przesiadek i koczowania w różnych portach lotniczych, byłyśmy wreszcie u celu.
Wciśnięta wraz Kamą, Justyną i sympatycznym Peruwiańczykiem na tylne siedzenie wielkiego, czarnego oldmobila jakby żywcem wyjętego z "Crime Story", usiłowałam przyjąć pozycję, w której byłoby mi choć trochę mniej niewygodnie.
Miasteczko Huaraz to peruwiańska Mekka alpinistów oraz baza wypadowa dla turystów pragnących podziwiać dziką i surową przyrodę parku Narodowego Huascaran.
Według starej inkaskiej legendy, Cuzco zostało założone w XII wieku przez syna Słońca, pierwszego Inkę Manco Kapaka. Piękna, z rozmachem budowana stolica była symbolem potęgi imperium Inków aż do przybycia oddziałów Pizarra w 1533 roku.
Nazca, małe miasteczko południowego wybrzeża Peru, kojarzyłoby się turystom tylko z krótkim postojem autobusu, gdyby nie tajemnicze rysunki i linie, pokrywające płaskowyż Nazca na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów kwadratowych i widoczne jedynie z powietrza.
Położone na wysokości 3820 m.n.p.m. jezioro Titicaca jest największym jeziorem Ameryki Południowej. W połowie należące do Peru, w połowie do Boliwii, jest obowiązkowym przystankiem na szlaku każdego obieżyświata.
Autobus wolno zjeżdżał serpentynami w dół wąskiej, piaszczystej drogi. Z jednej strony wznosiła się nad nią pionowa ściana, z drugiej ziała zielona przepaść. Droga La-Paz - Rurrenbaque ma złą sławę. Średnio co dziesięć dni dochodzi tu to wypadków.
- Już nigdy więcej nie będę narzekała na upały - obiecałam sobie solennie i zaszczękałam zębami. Skuliłam się jeszcze bardziej i naciągnęłam kaptur na twarz. - Ciekawe, czy ktoś odmroził sobie kiedyś palce w autobusie - pomyślałam, próbując rozgrzać stopy.