Afryka Południowa


Termin | Uczestnicy | Trasa | Zdjęcia | Wizy | Pieniądze | Zdrowie | Transport | Samochód | Noclegi | Parki Narodowe | Jedzenie | Porozumiewanie się | Ludzie i obyczaje | Bezpieczeństwo | Pogoda

TERMIN:

21 sierpnia - 1 listopada 2010 (71 dni + 2 dni na przeloty)


UCZESTNICY:

Od lewej: Agnieszka Lipecka, Tomek Lipecki, Basia Jarzębińska, Kamila Kowalska

Po RPA podróżowałam natomiast z Iloną Kalfas i Agnieszką Grabiec.


TRASA:

Johannesburg → Park Krugera → Masvingo → Mutare → Harare → Park Narodowy Matopos → Park Narodowy Hwange → Wodospady Wiktorii → Park Narodowy Mana Pools → Lusaka → schronisko dla szympansów Chimfunshi → Park Narodowy Luangwa → Lilongwe → Blantyre → płaskowyż Zomba → Monkey Bay → Likoma → Cóbue → Lichniga → Marrupa → Montepuez → Archipelag Quirimbas → Pemba → Wyspa Mozambik → Nampula → Maputo → Ponta d'Ouro → Ezulwini → rezerwat Mkhaya → kanion rzeki Blyde → Sodwana Bay → St Lucia → Durban → Drakensberg → Katse → Ramabanta → Semonkong → Drakensberg → Port St Johns → Cintsa → Jeffrey's Bay → Oudtshoorn → Swellendam → Kapsztad


Linia ciągła: droga lądowa, linia przerywana: samolot


ZDJĘCIA:

Zdjęcia z wyprawy można obejrzeć w albumach:

Lesotho

Malawi

Mozambik

RPA

Suazi

Zambia

Zimbabwe


WIZY:

informacje z sierpnia-października 2010

RPA: Wiza nie jest potrzebna, jeżeli pobyt nie przekracza 30 dni.

Zimbabwe: Wizę można kupić na granicy. Jednokrotna kosztuje 30 dolarów. Urzędnicy pytają, jak długo zamierzamy zostać w Zimbabwe i w zależności od tego wpisują na wizie liczbę dni, przez jakie będzie ważna.

Zambia: Wizę 30-dniową można kupić na granicy. Kosztuje 50 dolarów.

Malawi: Według oficjalnych informacji wizę można otrzymać jedynie w zagranicznych placówkach dyplomatycznych kraju oraz na lotnisku w Lilongwe, natomiast nie na lądowych przejściach granicznych. My wyrabiałyśmy ją w ambasadzie w Lusace. Wiza jednokrotna 30-dniowa kosztuje aż 100 dolarów i jest do odebrania następnego dnia, a jeśli przyjdzie się odpowiednio wcześnie, to nawet od ręki. Trzeba mieć ze sobą jedno zdjęcie, paszport oraz kserokopię głównej strony paszportu.

Według informacji ze strony Yaho de Ville na granicy malawijskiej można otrzymać dokument uprawniający do przebywania na terenie kraju do 48 godzin. W tym czasie należy zgłosić się do urzędu imigracyjnego w Lilongwe lub Blantyre i tam wyrobić wizę.

Mozambik: Wizę można otrzymać na przejściach granicznych, ale - uwaga - nie na wszystkich (np. dostaniemy ją bez problemów w Cóbue, ale już nie w Metanguli). Jest to opcja zdecydowanie najtańsza, bo wiza jednokrotna kosztuje jedynie 25 dolarów.

Inną możliwością jest wyrobienie wizy w placówce dyplomatycznej Mozambiku. W Polsce nie ma przedstawicielstwa tego kraju, najbliższa ambasada znajduje się w Berlinie. Wiza turystyczna 30-dniowa wielokrotnego wjazdu kosztuje 65 Euro, jednokrotna - 45 Euro. Wniosek wizowy (do ściągnięcia ze strony ambasady), dwa zdjecia, kopię biletu lotniczego, paszport i pieniądze należy wysłać na adres: Embassy of Mozambique, Stromstraße 47, 10551 Berlin, Germany. Paszport zostaje odesłany pocztą. Cała procedura trwa około trzech tygodni.

Suazi: Wizy nie potrzeba.

Lesotho: Wizy nie można kupić na granicy, należy ją wyrobić w przedstawicielstwie dyplomatycznym Lesotho, np. w Pretorii lub w Durbanie. W tym drugim wizę dostaje się od ręki, kosztuje 500 randów. Należy mieć ze sobą 2 zdjęcia i, na wszelki wypadek, potwierdzenie biletu powrotnego (nas najpierw o niego spytali, a potem nawet nie chcieli oglądać). O dozwolonej długości pobytu decyduje pieczątka na granicy (w naszym przypadku 14 dni).

Do Lesotho można też dostać się bez wizy, jeśli pojedzie się na jednodniową wycieczkę zorganizowaną np. przez hostel, lub na krótko przekroczy granicę w czasie trekkingu w górach.


PIENIĄDZE:

Właściwie w każdym z krajów najwygodniejszym rozwiązaniem jest posiadanie karty kredytowej i/lub płatniczej, a najlepiej dwóch, ze względów bezpieczeństwa schowanych oddzielnie. Bankomaty akceptujące karty VISA są dostępne w każdym większym mieście. Należy tylko pamiętać, aby przed zapuszczeniem się w bardziej odludne regiony zaopatrzyć się w zapas gotówki. W związku z tym warto też mieć przy sobie trochę dolarów na ewentualną wymianę. Dolarami można też płacić za wiele usług związych z turystyką, zwłaszcza jeśli interes prowadzony jest przez białych.

W Zimbabwe oficjalną walutą jest obecnie dolar amerykański. W Zambii i w Malawi dewizy można wymieniać w kantorach, zwanych tutaj "bureau de change" (nie pobierają prowizji), zaś w Mozambiku - w bankach. Z kolei jadąc do RPA absolutnie nie warto brać ze sobą dolarów, gdyż banki inkasują za wymianę bardzo wysoką prowizję. Tutaj karta jest wręcz idealnym rozwiązaniem, tym bardziej, że można nią płacić w sklepach, za noclegi, itp. W Suazi i Lesotho rand południowoafrykański jest powszechnie akceptowany, należy tylko zwracać uwagę na to, w jakiej walucie dostaje się resztę (zazwyczaj banknoty to randy, zaś monety - waluta lokalna).

Ceny noclegów, transportu publicznego, jedzenia w knajpach, artykułów w sklepach - są ustalone. Warto, a wręcz należy się targować kupując pamiątki lub wynajmując prywatnie jakiś środek transportu (np. łódź w Mozambiku).

kursy z września 2010

Zimbabwe: 1 dolar amerykański
Zambia: 1 dolar = 4784 kwacha (ZK)
Malawi: 1 dolar = 173.5 kwacha (MK)
Mozambik: 1 dolar = 36 meticali (Mtc)
RPA, Suazi, Lesotho: 1 dolar = 7.2 randów (R)


ZDROWIE:

Żaden z krajów nie wymaga obowiązkowych szczepień. Zawsze jednak warto być zaszczepionym na standardowy zestaw chorób (ceny w punkcie szczepień warszawskiego Sanepidu na Żelaznej):

  - żółtaczka A + B (cykl 3-dawkowy, ważność 10 lat; po upływie tego czasu można albo wziąć jedną dawkę przypominającą - 168zł, albo zrobić sobie test na poziom przeciwciał - 40 zł - i jeśli jest odpowiednio wysoki, to znaczy, że wciąż mamy odporność)
  - dur brzuszny (1 dawka, ważność na 3 lata, 196 zł)
  - polio (1 dawka, ważność na 10 lat, 93zł)
  - błonica+tężec (1 dawka, ważność na 10 lat, 44 zł)

W Zimbabwe, Zambii, Malawi, Mozambiku oraz w niżej położonych częściach RPA (Park Krugera) występuje malaria i są to obszary wysokiego ryzyka zachorowania na tę chorobę. Nie ma na nią szczepionki, zaś opinii na temat najlepszej profilaktyki antymalarycznej jest tyle, co lekarzy i podróżników. Generalnie, na ten region poleca się Lariam (jedna tabletka raz na tydzień, od tygodnia przed wjechaniem do strefy malarycznej do czterech tygodni po jej opuszczeniu, koszt opakowania 8-tabletkowego to 120 zł.) lub Malarone (jedna tabletka codziennie, od dnia poprzedzającego wjazd do strefy malarycznej do siedmiu dni po jej opuszczeniu, cena opakowania 12 tabletek to około 150-180 zł.). Ponieważ jednak żaden z leków nie zapewnia stuprocentowej ochrony przed zachorowaniem, należy też zapobiegać ugryzieniom przez komary. Do ich odstraszania mogę polecić preparaty Repel 55 i Repel 100, z zawartością odpowiednio 55% i 97% DEET, do kupienia przez internet na przykład tutaj. Więcej informacji na temat malarii oraz profilaktyki antymalarycznej można znaleźć na stronie Yaho de Ville.

We wszystkich krajach regionu (w RPA w części wschodniej) występuje bilharcjoza (schistosomatoza), choroba pasożytnicza przenoszona przez gatunek słodkowodnych ślimaków. Należy unikać kąpieli w jeziorach i wolno płynących rzekach, szczególnie w pobliżu szuwarów, gdyż właśnie wśród nich lubią mieszkać ślimaki. Na bilharcjozę należy uważać nad Jeziorem Malawi, zwłaszcza w okolicach Cape Maclear. Zawsze też należy pytać miejscowych, czy kąpiel jest bezpieczna. Choroba może zostać zdiagnozowana przez wykonanie badania krwi.

Wszystkie kraje południowej Afryki notują najwyższą w świecie zachorowalność na AIDS. Szacuje się, że zarażonych wirusem HIV jest 12% ludności Malawi, 12.5% Mozambiku, 15% Zimbabwe, 16% Zambii, 18% RPA, 23% Lesotho i aż 26% Suazi, co czyni go liderem tej smutnej statystyki. Epidemia AIDS to już nie tylko problem zdrowotny, ale także społeczny i gospodarczy, dotyka bowiem przede wszystkim ludzi w wieku produkcyjnym, prowadzi do drastycznego obniżenia średniej długości życia, tysiące dzieci pozostawia pozbawionymi opieki sierotami. Rządy dotkniętych tym dramatem krajów podejmują pewne próby walki z epidemią, stawiając przede wszystkim na edukację i zapobieganie kolejnym zarażeniom, ale z jakim skutkiem - pokażą dopiero nadchodzące lata.


TRANSPORT:

Malawi
Podróżowanie po Malawi transportem publicznym jest proste i tanie. Wzdłuż i wszerz kraju kursują liczne autobusy oraz minibusy. Odjeżdżają, kiedy zbiorą komplet pasażerów, co może się czasem wiązać z dość długim oczekiwaniem. Autobusy jeżdżą nieco wolniej niż minibusy, ale za to nie zatrzymują się tak często. W trakcie postojów można się pożywić, jedzenie sprzedawane jest na przydrożnych straganach albo podawane bezpośrednio przez okno. W menu znajdują się smażone ziemniaki z sałatką ze świeżej kapusty i pomidorów, zapychające pampuchy smażone na głębokim oleju, warzywa (bardzo apetyczne i dorodne marchewki oraz główki kapusty), jajka na twardo, a także standardowe przegryzki, takie jak herbatniki czy cukierki.

Przykładowe ceny:

 - minibus z Mchinji do Lilongwe: 700 MK
 - autobus z Lilongwe do Blantyre: 1200 MK
 - autobus z Blantyre do Zomby: 400 MK

Po jeziorze Malawi kursuje prom "Ilala". Niemal zawsze jest spóźniony, w najlepszym razie o kilka godzin, w gorszym (i niestety częstszym) nawet o kilka dni. Sama żegluga nie jest specjalnie interesująca, gdyż jezioro jest wielkie, brzegów nie widać, a w czasie podróży nie ma za bardzo co robić. A kiedy jeszcze zaczyna bujać, to nieszczęśnik cierpiący na chorobę morską (taki jak ja) marzy już tylko o jednym - żeby wysiąść. Moim zdaniem nie warto więc płynąć "Ilalą" wzdłuż całego jeziora. Jest to natomiast jedyny sposób na w miarę tanie dostanie się na piękne wyspy Likoma i Chizumulu, które na pewno warto odwiedzić.

Z Monkey Bay do Nkhata Bay:

 - economy class (dolny pokład): 2170 MK + 35%
 - second class (dolny pokład): 2800 MK + 20%
 - first class (górny pokład): 11510 MK
 - kabina: ok. 20 tys. MK
Procenty oznaczają dodatkową opłatę dla cudzoziemców.

Mozambik
Kocham Mozambik, ale podróżowanie po tym kraju doprowadzało mnie czasem do szału. Nie dlatego, żeby transport nie istniał, był niepunktualny czy skrajnie niewygodny. Bynajmniej. Transportem publicznym - autobusem, ciężarówką czy minibusem (zwanym tutaj chapa) - można dotrzeć niemal wszędzie, z tym, że organizacja przejazdu zawsze wydawała mi się nieco dziwna i nieekonomiczna. Zaczyna się od tego, że na dłuższych trasach wszystkie środki transportu odjeżdżają bardzo wcześnie rano (około 5-6). Wtedy i tylko wtedy. I nie ma przebacz - jeśli przegapi się odjazd, trzeba czekać aż do następnego dnia. Jest to szczególnie frustrujące w podróżach wieloetapowych, gdyż nawet docierając do miejsca przesiadki o godzinie 11, jest się uziemionym. Jedynym ratunkiem jest wtedy wynajęcie całej chapy, ale oczywiście kosztuje to znacznie droższej niż zwykły przejazd.

Autobusy odjeżdżają o czasie, nawet jeśli nie są pełne, jadą szybko i bez przestojów. Zupełnie inaczej przestawia się sprawa z chapami. Zaczyna się od tego, że nie można dokładnie sprecyzować ich godziny odjazdu. Wygląda to tak: wszyscy pytani ludzie mówią, że chapa odjeżdża o 5. Wstajemy więc po 4, w kompletnych ciemnościach idziemy na miejsce odjazdu, widzimy, że pojazd rzeczywiście stoi, więc zadowolone z siebie wsiadamy. Ale dopiero teraz zaczyna się zabawa, gdyż żeby wyruszyć w drogę, chapa musi zebrać komplet pasażerów. Nie robi tego jednak, czekając na nich w jednym miejscu. Przeciwnie! Przez godzinę krąży po okolicy wzdłuż jednej i tej samej trasy (ciekawe, ile traci na to benzyny), a ja zgrzytam zębami na myśl, że mogłyśmy spać o godzinę dłużej. Teoretycznie, bo przecież nie ma pewności, że gdybyśmy przyszły na dworzec o 6, chapa jeszcze by tu była. Natomiast kiedy już uda się wyjechać z miasta, chapa jedzie sprawnie i szybko, choć zatrzymuje się w większości mijanych wiosek. I zwykle jest nieprawdopodobnie zatłoczona.

Przykładowe ceny:

 - chapa z Cóbue do Metanguli: 200 Mtc
 - chapa z Metanguli do Lichingi: 150 Mtc
 - chapa z Lichingi do Marrupy: 400 Mtc
 - ciężarówka z Marrupy do Balamy: 500 Mtc
 - łódź z Quissanga na Ibo: 50 Mtc
 - ciężarówka z Quissanga do Pemby: 150 Mtc
 - autobus linii "Grupo Mecula" z Pemby do Mopane: 230 Mtc

Ze względu na rozmiary Mozambiku, opcją wartą rozważenia jest samolot. Jednym dostępnym przewoźnikiem jest narodowy LAM. Bilety nie są drogie, zwłaszcza jeśli zostaną kupione z wyprzedzeniem, niestety punktualność linii pozostawia wiele do życzenia. Nam zdarzyło się lecieć LAM-em tylko raz i najpierw samolot był spóźniony o dwanaście godzin, a potem z powodu mgły nie wylądował w mieście docelowym. Ale może po prostu miałyśmy pecha. Z drugiej strony trzeba powiedzieć, że w zaistniałej sytuacji linia zachowała się przyzwoicie, zapewniła nam hotel z pełnym wyżywieniem i transport z lotniska, tak więc koniec końców byłyśmy nawet zadowolone.

Suazi
Zero problemów z transportem. Minibusów jest dużo, zatrzymują się często, a że kraj jest niewielki, podróż nie trwa długo. Jedyny mankament to mała ilość miejsca na bagaż, tak że czasem trzeba jechać z dużym plecakiem na kolanach.

Przykładowe ceny:

 - z Manzini do Ezulwini Valley: 12 R
 - z Manzini do Phuzumoya: 20 R
 - z Mbabane do Piggs Peak: 20 R

RPA
Specjalnie na potrzeby turystów kursuje tzw. BazBus. Jest to autobus oferujący transport typu "door to door", to znaczy zabierający pasażerów prosto z jednego hostelu i wysadzający przed drzwiami innego. Nie jest to tanie rozwiązanie (cennik i rozkład jazdy na poszczególnych trasach można znaleźć tutaj), ale myślę, że dla osoby podróżującej w pojedynkę całkiem niezłe. BazBus zatrzymuje się w punktach typowo turystycznych (wliczając w to Drakensberg), tak więc nawet bez samochodu można zobaczyć co ciekawsze miejsca w RPA. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że podróżowanie BazBus-em jest super-bezpieczne. Jechałam nim tylko raz i akurat wtedy w czasie jazdy otworzyły się drzwi przyczepy bagażowej. Na jezdnię wypadła jedna walizka, jednak nim zdążyliśmy zawrócić, już jej nie było. Zaś inni pasażerowie twierdzili, że nie był to przypadek odosobniony.

Najbardziej popularnych środkiem transportu wśród miejscowych (zwłaszcza czarnoskórych) są minibusy. Jechałam kilkoma i właściwie nie mogę o nich powiedzieć nic specjalnego - minibus jak minbus. Największe niebezpieczeństwo wiąże się z faktem, że kierowcy prowadzą skrajnie niebezpiecznie i na pewno dochodzi do wielu wypadków.

Inne kraje
Po pozostałych krajach regionu podróżowałam wynajętym samochodem, ale oto, co mogę stwierdzić na podstawie obserwacji. W Zimbabwe sieć autobusowa wydaje się rozwinięta, autobusów jest bardzo dużo i z podróżowaniem między miastami nie ma większych problemów. Jakość autobusów jest zróżnicowana, od nowoczesnych i całkiem wygodnych autokarów do typowych terkotek, niemiłosiernie dymiących z rury wydechowej i z trudnością wjeżdżających nawet na niewielkie wzniesienie. W Zambii oprócz regularnych autobusów kursuje zatrzęsienie międzymiastowych minibusów. Także w Lesotho autobusami i minibusami można dotrzeć praktycznie wszędzie, choć podróż po krętych górskich drogach musi być nieco stresująca.


SAMOCHÓD:

Podróżowanie po południowej Afryce wynajętym samochodem ma zarówno swoje dobre, jak i złe strony. Dobre to niewątpliwie wygoda i, przede wszystkim, możliwość dotarcia do parków narodowych, które w przeciwnym wypadku trzeba by odwiedzać na zorganizowanych wycieczkach, a to nie jest ani tanie, ani - powiedzmy sobie szczerze - szczególnie przyjemne. Jeśli więc celem wyprawy są parki, to samochód jest idealnym rozwiązaniem. Wadą natomiast jest to, że nie ma się kontaktu z miejscowymi, a przecież wiadomo, że nic tak nie daje pojęcia o odwiedzanym kraju, jak podróżowanie transportem lokalnym. Ale coś za coś. Zawsze można brać autostopowiczów (polecam zwłaszcza w Zimbabwe, ludzie są bowiem przemili i często mają ciekawe rzeczy do opowiedzenia).

Istotnym elementem przy wynajmowaniu auta jest ubezpieczenie. Zwykle występuje ono w trzech wersjach: Full Excess, Reduced Excess 50%, Reduced Excess 0. Generalnie jest to kwota (zablokowana na karcie kredytowej), do jakiej możemy zostać obciązeni w razie uszkodzenia samochodu. W wersji Full, jeli auto zostaje zwrócone w stanie nienaruszonym, to nic nie płacimy. Zredukowanie oznacza, że kwota zablokowana jest niższa o połowę lub wynosi zero, wiąże się to jednak z dodatkową opłatą dzienną.

Zimbabwe, Zambia
Najtańszym rozwiązaniem jest wypożyczenie samochodu w RPA. My skorzystaliśmy z usług agencji SMH Car Hire. Była to jedyna firma (a kontaktowaliśmy się z kilkunastoma), która pozwalała na zabranie samochodu do Zambii i Zimbabwe, wiązało się to jednak z konieczością zablokowania dość sporej sumy na karcie. Wypożyczyliśmy tego oto Land Rovera Freelandera 2. Jest to samochód terenowy z opcją włączanego napędu na cztery koła. Zdecydowaliśmy się na taki wybór, bo po pierwsze, nie byliśmy pewni, jaki jest stan dróg Zimbabwe i w Zambii (szczególnie w parkach narodowych), po drugie planowaliśmy zapuścić się w trochę bardziej odludne miejsca, takie jak rezerwat Matusadona. Rzeczywiście, w dwóch sytuacjach napęd 4x4 okazał się niezastąpiony: na jednym ze szlaków w Matopos oraz na wyboistej drodze z Hwange do Karoi wzdłuż jeziora Kariba. Jednak z perspektywy czasu sądzę, że na podobną trasę wystarczyłoby nam mniej wyrafinowane, za to tańsze auto. W każdym razie, w żadnym z odwiedzonych przez nas parków narodowych napęd na cztery koła nie okazał się niezbędny.

Podsumowanie kosztów:

 - wynajem: 850 randów / dzień
 - opłata administracyjna: 250 randów
 - opłata za dodatkowego kierowcę: 250 randów
 - opłata za przekroczenie granicy: 1500 randów
 - opłata za odbiór z lotniska: 350 randów
 - blokada na karcie: 18 000 randów

RPA, Lesotho, Suazi
Tym razem skorzystałyśmy z usług agencji AfriCARHire, która jest pośrednikiem Hertza. Ponieważ drogi w RPA, także te w parkach narodowych, są w bardzo dobrym stanie, uznałyśmy, że wystarczy nam zwykły samochód osobowy i wypożyczyłyśmy Chevroleta Sparka (klasa T, jedna z najtańszych) z ubezpieczeniem Total Cover. Niepokoiłyśmy się wprawdzie, jak auto da sobie radę na górskich drogach Lesotho, okazało się jednak, że nawet zwykłym Chevroletem można z powodzeniem zapuścić się w głąb kraju, nawet tam, gdzie nie ma asfaltu. Na postawę Herzta też nie możemy narzekać. Przy wynajmie dostałyśmy liczne cenowe upusty (zniżka za wypożyczenie na dłużej niż 21 dni, bezpłatny wjazd do Suazi i Lesotho), kiedy zaś trzeba było dokupić zapasowe koło, udałyśmy się do przedstawicielstwa firmy na lotnisku i tam nam wszystko nam elegancko załatwili. Samą rezerwację zrobiłyśmy na kilka tygodni przed wyjazdem, ale z tego, co mówili inni turyści wynika, że najlepszą cenę można uzyskać, wynajmując samochód bezpośrednio w biurze Hertza na lotnisku.

Podsumowanie kosztów:

 - wynajem: 283 randy / dzień
 - opłata administracyjna: 40 randów
 - opłata za dodatkowego kierowcę: 165 randów
 - opłata za przejazd w jedną stronę: 0 randów
 - opłata za przekroczenie granicy: 0 randów

We wszystkich krajach regionu obowiązuje ruch lewostronny. Wymagane jest międzynarodowe prawo jazdy, choć uznawane jest również polskie, pod warunkiem posiadania poświadczonego tłumaczenia dokumentu na język angielski.

Ceny paliwa:

 - litr ropy w RPA: 7.92 - 8.39 R
 - litr ropy w Zimbabwe: 1.05 - 1.11 USD
 - litr ropy w Zambii: ok. 6900 ZK
 - litr benzyny w RPA: 7.98 - 8.21 R
 - litr benzyny w Lesotho: 6.8 R

PRZEKRACZANIE GRANICY
Muszę poświęcić trochę miejsca temu aspektowi wypożyczania auta, gdyż przy wjeździe do niektórych krajów posiadanie samochodu wiąże się z pewnymi komplikacjami i dodatkowymi opłatami (wcale nie takimi niskimi). Sprawa podstawowa: KONIECZNIE trzeba wziąć z wypożyczalni tak zwany "letter of authority", czyli oficjalne pismo zezwalające na przewóz pojazdu przez granicę. Brak tego papierka prowadzi do niepotrzebnych problemów, czego doświadczyliśmy na własnej skórze (na szczęcie wszystko dobrze się skończyło).

Lesotho
Zero formalności.

Suazi
Wjazd odbywa się bez problemów, na granicy trzeba tylko okazać "letter of authority" i zapłacić cło w wysokości 50 randów.

Zimbabwe
Tutaj formalności jest już dużo, dużo więcej - my na granicy w Beitbridge spędziliśmy aż cztery godziny. Po stronie RPA najpierw trzeba podbić paszport w imigracji, potem odwiedzić okienko "Customs" i wypełnić stosowny dokument celny, po czym jeszcze raz pójść do imigracji po kolejną pieczątkę - właśnie na owym dokumencie.

Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak dopiero po stronie Zimbabwe. Do odwiedzenia są aż cztery okienka i przy każdym należy odstać swoje w kolejce. Sporej kolejce, gdyż na przejściu w Beitbridge ruch jest ogromny. Obrotni obywatele Zimbabwe oferują pomoc przy załatwianiu formalnoci i, patrząc na to z perspektywy naszej granicznej mordęgi (prawie wszystkie etapy przebrnęliśmy samodzielnie) stwierdzam, że warto skorzystać z ich usług. Zapłaci się im jakieś 50 randów, ale za to oszczędzi sporo czasu.

Wracając zaś do formalności granicznych - oto one, krok po kroku:

 - Okienko 1: "toll", czyli opłata za przejazd przez most nad rzeką Limpopo (80 randów). Już tutaj należ wypełnić formularz (podłużny niebieski) z danymi samochodu;
 - Okienko 2: wiza;
 - Okienko "Manifest Control" (na zewnątrz głównego budynku): tzw. manifest. Do tej pory nie wiem, co ten dokument właściwie oznacza, ale bez niego ani rusz. Jest to zielona kartka formatu A4 z danymi samochodu, zatytułowana Commeracial Vehicle Guarantee. Do jej wypełnienia potrzebne są wszystkie dokumenty otrzymane w wypożyczalni. Manifest powinien kosztować 200 randów. Należy tu uważać na ewentualnych pomagierów, którzy w pierwszej chwili zaśpiewali nam cenę 200 dolarów;
 - Okienko 3: podatki, czyli Carbon Tax (15 dolarów), Road Access Tax (10 dolarów) oraz jeszcze jakiś (30 dolarów). Wszystkie ważne przez miesiąc, zaś wysokość opłat uzależniona jest od typu samochodu;
 - Imigracja: pieczątka na rachunku za podatki;
 - Budka policji (naprzeciwko głównego budynku, po drugiej stronie drogi): pieczątka na blankiecie z tolla.

Zambia
Tutaj wszystko jest już dużo lepiej zorganizowane, choć papierków do wypełniania i opłat do uiszczenia jest niemal tyle samo, co w Zimbabwe.

Formalności graniczne krok po kroku:

 - Okienko 1: ubezpieczenie (23 dolary);
 - Okienko 2: wiza;
 - Clearing samochodu: polega na tym, że auto ogląda urzędnik i wbija "bardzo ważną pieczątkę". Trzeba też okazać letter of authority z wypożyczalni;
 - Podatek drogowy (30 dolarów). Wysokość podatku uzależniona jest od trasy oraz liczby kilometrów, jakie zamierzamy przejechać w Zambii. Formularz należy wypełnić starannie, gdyż na drogach jest dużo policyjnych kontroli, które akurat ten dokument bardzo skrupulatnie sprawdzają;
 - Cło (200 tys. kwacha).


NOCLEGI:

Najtańszą opcją noclegową są kampingi. Dotyczy to zarówno parków narodowych (gdzie alternatywą są okropnie drogie bungalowy i hotele), jak i hosteli w miastach, które oprócz trawnika do rozbicia namiotu oferują także standardowe dormitoria i pokoje. Do spania na dworze polecam lekki śpiwór i zestaw ciepłego ubrania. W Zambii, Malawi i Mozambiku noce są bardzo gorące, natomiast w Zimbabwe, mimo że w dzień temperatura może dochodzić do 35-40 stopni, w nocy spada w okolice zera. Miejsca biwakowe są ogrodzone i raczej bezpieczne, nam przynajmniej nic nie zginęło, choć oczywiście cennych rzeczy lepiej nie zostawiać w namiocie. W parkach narodowych Zimbabwe i Zambii kampingi wyposażone są łazienki, zazwyczaj nawet z ciepłą wodą, natomiast sprzęt do gotowania (butle z gazem, naczynia) trzeba mieć własny. Ewentualnie można kupić drewno na ognisko. W Parku Krugera dostępne są elektryczne palniki. Ceny noclegów w parkach narodowych omówione są dokładniej w sekcji Parki Narodowe.

Kolejna opcja noclegowa to backpackerskie hostele. Polecam je zwłaszcza w RPA, gdzie różnica w cenie między namiotem a dormitorium jest niewielka. Hostele mają zazwyczaj w pełni wyposażoną kuchnię. W Mozambiku, w okolicach dworców autobusowych, można znaleźć mnóstwo tanich hotelików. Jest to bardzo wygodne rozwiązanie, gdy wyrusza się w drogę o 4 rano.

Ceny noclegów (od osoby):

Zimbabwe
 - Great Zimbabwe: 5 USD (kamping)
 - Góry Bvumba: 10 USD (kamping)
 - Harare: 11 USD (dormitorium)
 - Victoria Falls: 5 USD (kamping)

Zambia
 - Lusaka: 60 tys. ZK (dormitorium), 25 tys. ZK (kamping)
 - Chimfunshi: 10 USD (kamping)

Malawi
 - Lilongwe: 800 MK (kamping)
 - Blantyre: 800 MK (kamping)
 - Płaskowyż Zomba: 600 MK (kamping)
 - Monkey Bay: 500 MK (kamping)
 - Likoma: 500 MK (kamping)

Mozambik
 - Lichinga: 700 Mtc (za cały pokój w przydworcowym hoteliku)
 - Ibo: 120 Mtc (kamping)
 - Pemba: 250 Mtc (kamping)
 - Wyspa Mozambik: 400 Mtc (dormitorium)
 - Ponta d'Ouro: 424 Mtc (kamping)

Suazi
 - Ezulwini: 70 R (kamping)

Lesotho
 - Katse: 20 R za namiot
 - Ramabanta: 80 R (kamping)

RPA
 - Nelspruit: 80 R (kamping)
 - Graskop: 70 R (kamping)
 - Sodwana Bay: 65 R (kamping)
 - St Lucia: 100 R (dormitorium)
 - Durban: 100 R (dormitorium)
 - Drakensberg: 115 R (dormitorium)
 - Oudtshoorn: 110 R (dormitorium)
 - Swellendam: 120 R (dormitorium)
 - Kapsztad: 100-130 R (dormitorium)


PARKI NARODOWE:

Południowa Afryka to możliwość zobaczenia egzotycznych zwierząt w ich naturalnych habitatach. Niemal każdy kraj regionu może poszczycić się posiadaniem kilku parków narodowych, wybór jest więc ogromny. Dla ułatwienia podjęcia decyzji zamieszczam krótkie podsumowanie zalet i wad każdego z parków, które odwiedziłam. Przedstawiona poniżej klasyfikacja jest całkowicie subiektywna. Dla kompletnego obrazu parkowej sytuacji w regionie dodałam do listy rezerwaty Namibii i Botswany (wyprawa zeszłoroczna).

1) Parki, które koniecznie trzeba zobaczyć.

South Luangwa (Zambia)
Jak dla mnie, jeden z najciekawszych parków w regionie. Gdybym miała się zdecydować na odwiedzenie tylko jednego rezerwatu, to wybrałabym właśnie ten. Zwierząt jest tu naprawdę dużo: lwy, słonie, hipopotamy, ogromne stada bawołów, nie wspominając już o żyrafach i antylopach. Poza tym miejsce jest atrakcyjne pod względem krajobrazu. Do dziś z zachwytem wspominam pokryte zieloną rzęsą jeziorka, w których taplały się hipopotamy. Park można zwiedzać zarówno własnym samochodem (wystarczy bez napędu na cztery koła), jak i na zorganizowanym safari (także w nocy). Kampingi położone są poza rezerwatem i jest ich na tyle dużo, że miejsc nie trzeba rezerwować z wyprzedzeniem.

  - wstęp: 30 dolarów (24 godziny)
  - samochód: 15 dolarów
  - nocleg: 10 dolarów (od osoby)
  - mapa

Mana Pools (Zimbabwe)
Niezbyt duży, za to bardzo malowniczy park w północnym Zimbabwe. Można tu zobaczyć słonie, bawoły, hipopotamy, wiele gatunków antylop, a przy odrobinie szczęścia nawet lwy i lamparty. Jest to również jedyny rezerwat, po którym można chodzić na piechotę, choć oczywiście należy tu zachować daleko idącą ostrożność. Dużo bezpieczniejszą opcją są piesze wycieczki z przewodnikiem (10 dolarów za godzinę). Kolejną ciekawostką parku jest kamping, położony nad samym brzegiem Zambezi i zupełnie nie ogrodzony. W dzień spacerują po nim słonie i bawoły, zaś w nocy hipopotamy. Przeżycia niezapomniane. Miejsc biwakowych nie trzeba rezerwować.

  - wstęp: 20 dolarów (opłata jednorazowa)
  - samochód: bez opłat
  - nocleg: 100 dolarów (za miejsce kampingowe)
  - mapa

Etosza (Namibia)
Park ten jest niezwykle atrakcyjny ze względu na możliwość zobaczenia wielkich stad zwierząt kopytnych oraz dzięki oczkom wodnym. Oczka te są w czasie pory suchej jedynymi źródłami wody dla zamieszkujących Etoszę zwierząt, przez co stwarzają znakomitą okazję do ich obserwowania (najlepiej rano i po południu). Oprócz antylop do wodopojów przychodzą słonie, żyrafy, czasem pojawi się jakiś nosorożec, a nawet lew. Oczka wodne znajdują się także koło kampingów, przy czym zdecydowanie najciekawsze jest to w Halali. Właściwie można by nad nim siedzieć dniem i nocą (w nocy oczko jest oświetlone przez reflektory). Do zwiedzania Etoszy wystarczy zwykły samochód osobowy. Noclegi na kampingach trzeba rezerwować z wyprzedzeniem.

  - wstęp: 80 dolarów namibijskich (za dzień)
  - samochód: 10 dolarów namibijskich (za dzień)
  - nocleg: 500 dolarów namibijskich (za miejsce kampingowe)

Chobe (Botswana)
Ten park to istne słoniowe zagłębie. Tylu stad na raz nie widziałam w żadnym innym miejscu. Wrażenie jest niesamowite zwłaszcza po południu, gdy słonie całymi rodzinami przychodzą nad rzekę Chobe, żeby się napić. Oprócz tego w parku są żyrafy, hipopotamy i antylopy, a jeśli ma się trochę szczęścia, można zobaczyć i lwa. Do samodzielnego zwiedzania rezerwatu potrzebny jest samochód z napędem na cztery koła. Niezłą alternatywą są trzygodzinne safari, organizowane przez kampingi w Kasane. Koszt takiej imprezy to około 40 dolarów.

2) Słynne parki, które mnie rozczarowały.

Park Krugera (RPA)
Najbardziej znany z południowo-afrykańskich parków narodowych, lecz, moim zdaniem, mocno przereklamowany. Problem z tym parkiem polega na tym, że zajmuje on ogromny teren, w związku z czym koncentracja zwierząt na kilometrze kwadratowym jest niewielka i trzeba się sporo najeździć, żeby jakieś zobaczyć. Największa zaleta Krugera to lwy, których jest tu stosunkowo dużo. Do zwiedzania parku wystarczy samochód osobowy, główne drogi są asfaltowe, zaś szutrowe również nie stwarzają żadnych problemów. Noclegów na kampingach nie trzeba rezerwować z wyprzedzeniem i absolutnie nie zrażać się, gdyby pan z kasy przy bramie Malelane powiedział, że miejsc już nie ma.

  - wstęp: 166 randów (za dzień)
  - samochód: bez opłat
  - nocleg: 246 randów (za cztery osoby)

Moremi (Botswana)
Jak na tak rozreklamowany i drogi park, zwierząt jest tu okropnie mało. Do samodzielnego zwiedzania rezerwatu potrzebny jest samochód z napędem na cztery koła. Jeśli takowego nie posiadamy, w Maun można zorganizować całodniowe safari, kosztujące, bagatela, około 250 dolarów od osoby. Noclegi wewnątrz parku trzeba rezerwować co najmniej z rocznym wyprzedzeniem.

3) Parki mało znane, acz godne polecenia.
Każdy z wymienionych tu parków ma swoisty urok i koloryt i każdy mi się podobał. Natomiast pod względem fauny nie zobaczy się tu niczego, czego nie byłoby w bardziej znanych rezerwatach, tak więc kto nie ma zbyt wiele czasu, może je sobie darować.

Hwange (Zimbabwe)
Pod względem zajmowanego obszaru jest to największy park w Zimbabwe. Można tu zobaczyć duże stada słoni i hipopotamów. Innych zwierząt jest już mniej i są dość płochliwe. Do zwiedzania wystarczy samochód bez napędu na cztery koła, miejsc na kampingach nie trzeba rezerwować z wyprzedzeniem.

  - wstęp: 20 dolarów (opłata jednorazowa)
  - samochód: 5 dolarów
  - nocleg: 15 dolarów (od osoby)
  - mapa

Liwonde (Malawi)
Niewielki park, położony malowniczo nad rzeką Shire. Są tu słonie, antylopy i wielkie stada hipopotamów. Można go zwiedzać zarówno własnym samochodem, jak i na zorganizowanym trzygodzinnym safari (30 dolarów).

  - wstęp: 700 MK (za dzień)
  - samochód: 280 MK (za dzień)
  - nocleg: 15 dolarów (od osoby)

Mkhaya (Suazi)
To właściwie nie jest park narodowy, lecz prywatny "Game Reserve". Można go zwiedzać jedynie na zorganizowanej całodniowej wycieczce (520 randów od osoby), rezerwowanej z kilkudniowym wyprzedzeniem przez stronę internetową. Mkhaya słynie przede wszystkim z białych i czarnych nosorożców, jest tam też trochę słoni, żyraf i antylop.


JEDZENIE:

Jedną z opcji, idealną zwłaszcza w parkach narodowych, jest gotowanie samemu. We wszystkich krajach funkcjonują dobrze zaopatrzone supermarkety, piekarnie ze świeżym pieczywem oraz targi warzywne.

Przykładowe ceny:

 - makaron 0.5 kg (10 R, 1.6-2.4$, 9 tys. ZK)
 - ryż 1 kg (7 R)
 - puszka sosu do makaronu (10-12 R, 10 tys. ZK)
 - paczka sera żółtego 15 plasterków (30 R, 14 tys. ZK)
 - 12 jajek (15 R)
 - płatki kukurydziane (14-18 R)
 - słoik dżemu (14R, 1.6$)
 - keczup (1.15$)
 - herbata 100 torebek (2.3$)
 - chleb tostowy (9 R, 0.9$, 4200 ZK)
 - bułka (5 R, 7-10 MK, 2.5 Mtc)
 - mleko 0.5 l (6 R)
 - Cola 2l (14 R, 2.5$, 14.5 tys. ZK)
 - Cola 0.33 l (10 R, 60 MK, 20-30 Mtc)
 - woda 5l (18 R, 3.75$, 14 tys. ZK)
 - woda 1l (9 R, 90 MK, 50 Mtc)
 - sok owocowy 2l (2.5$, 10 tys. ZK)

Pod względem lokalnej kuchni południowa Afryka nie jest może takim rajem na ziemi jak Azja, niemniej i tutaj można popróbować smacznych rzeczy. Podstawowym daniem jest sadza (zwana nshimą w Malawi i nsimą w Zambii), klajstrowata papka wyrabiana z mąki kukurydzianej. Sama z siebie jest raczej bez smaku, jednak podana z warzywami lub mięsem nabiera wyrazu i może zadowolić każdego smakosza. Je się ją rękami i jest serwowana w każdej lokalnej jadłodajni. Nad jeziorem Malawi nshima robiona jest się z mączki maniokowej, zwanej kassawą.

W Mozambiku bardzo smacznym lokalny daniem jest matapa, potrawka z gotowanych liści manioku, podawana z sosem i ryżem. Pycha!

Na wybrzeżu Oceanu Indyjskiego królują owoce morza. Ceny w restauracjach są całkiem przystępne, zaś dania - palce lizać. Oczywiście, Mozambik jest pod tym względem znacznie tańszy niż RPA. Moimi faworytami jak zwykle były kalmary w cieście i duże krewetki.

Z innych dań popularne są smażone ziemniaki, ryż, jajka, sałatki z pomidorów i cebuli, smażone na głębokim tłuszczu pampuchy. Przy drodze sprzedawane są często bulwy manioku, trzcina cukrowa i prażone orzechy.

Przykładowe ceny:

 - nshima (150-450 MK)
 - frytki z sałatką (80-100 MK)
 - ziemniaki z jajkiem/rybą/kurczakiem i sałatką (80-130 Mtc)
 - kolba kukurydzy (3 R, 20 MK)
 - matapa (80 Mtc)
 - pampuch (10-50 MK, 5 Mtc)
 - kalmary/krewetki z ryżem/frytkami (45-70 R, 200-250 Mtc)

Godne uwagi jest lokalne piwo, niezwykle smaczne i tanie. W Zimbabwe najbardziej znana marka to Zambezi, a w Malawi Kuche Kuche. Jednak zdecydowanym liderem piwnego rankingu jest moim zdaniem Mozambik, w którym można popróbować takich specjałów jak Manica, Dois M i Laurentina.

Przykładowe ceny:

 - Mosi (5400 ZK)
 - Kuche Kuche(90 MK)
 - Dois M, Manica, Laurentina (35-50 Mtc)
 - Black Label (11 R), Castle (15 R)


POROZUMIEWANIE SIĘ:

We wszystkich krajach regionu językiem urzędowym (lub jednym z języków urzędowych) jest angielski. W mniejszym bądź większym stopniu posługuje się nim prawie każdy obywatel, tak więc problemów z komunikacją nie ma żadnych.

Inaczej przedstawia się sprawa z Mozambikiem. Tutaj językiem urzędowym jest portugalski, pełni on też funkcję lingua franca w kontaktach między mieszkańcami kraju pochodzącymi z różnych regionów, którzy na co dzień posługują się językami lokalnymi. Znajomość angielskiego jest tu już znacznie mniej powszechna, chociaż młodzież uczy się go w szkołach i część osób, zwłaszcza tych związanych z branżą turystyczną, mówi w tym języku. Należy jednak liczyć się z tym, że w wielu miejscach po angielsku porozumieć się na da, tak więc warto nauczyć się przed wyjazdem podstaw portugalskiego. W dobrej sytuacji będą tu osoby znające hiszpański, gdyż oba języki są do siebie bardzo podobne. Co więcej, czasem wystarczy po prostu posłużyć się w rozmowie hiszpańskim, a i tak zostanie się zrozumianym.


LUDZIE I OBYCZAJE:

Jeśli miałabym w kilku słowach podsumować swoje wrażenia z południowej Afryki, powiedziałabym, że jest kolorowa i uśmiechnięta. Już po raz trzeci byłam na tym kontynencie i po raz trzeci nie mogę wyjść z zachwytu wobec faktu, jak wiele optymizmu, pogody ducha i zwykłej radości życia mają w sobie tamtejsi mieszkańcy.

Być może właśnie przejawem pogody ducha są kolory, widoczne przede wszystkim w strojach kobiet. Nie istnieje połączenie barw, które można by uznać za nieodpowiednie: żółć, zieleń, czerwień i fiolet widzi się wszędzie. Do tego dochodzi biżuteria: kolczyki i korale, oraz nieodłączne chusty na głowach. A także większe chusty, wiązane wokół ciała, w których matki noszą niemowlęta. Kobieta z dzieckiem na plecach to nieodłączny element afrykańskiego krajobrazu.

Ludzie są z reguły bardzo przyjaźnie nastawieni do białych turystów. Pozdrowienia i uśmiechy były na porządku dziennym. W krajach anglojęzycznych zwracano się do nas per "sister" i było nam z tego powodu naprawdę miło. W Suazi wystarczyło wsiąść do minibusu, by zaraz ktoś rozpoczynał z nami niezwykle grzeczną i kulturalną rozmowę na tematy wszelakie. Większość miejscowych bardzo chętnie pozowała też do zdjęć. Wyjątkiem pod tym względem było, co ciekawe, słynące z luzu Malawi, w którym dość często zdarzało się, że ludzie nie życzyli sobie, żeby ich fotografować.

W RPA w stosunku do białych wyczuwało się już znacznie większy dystans, tutaj nikt już nie machał, a pojawienie się białej (czyli mnie) w lokalnym minibusie nie budziło entuzjazmu, jak w sąsiednim Suazi, a raczej dość chłodną obojętność. Z drugiej strony, nigdy nie doświadczyłyśmy otwartych przejawów wrogości, a gdy musiałyśmy wymieniać koło na przedmieściach miasta, miejscowy (czarnoskóry) mechanik bardzo nam pomógł.

Warto zwrócić uwagę na sposób podawania ręki na powitanie. Nie jest to, jak w Europie, uścisk pojedynczy, lecz potrójny, przy czym dwa razy zmienia się wzajemne położenie ściskających się dłoni.


BEZPIECZEŃSTWO:

Kraje Afryki południowej wydają się bezpieczne (przez dziesięć tygodni ani razu nie poczułam się w żaden sposób zagrożona zachowaniem innego człowieka), jednak w myśl zasady, że lepiej dmuchać na zimne, warto stosować kilka zdroworozsądkowych zasad. Przede wszystkim, pieniądze i karty chować pod ubraniem, koniecznie w kilku oddzielnych skrytkach. Do bankomatu chodzić parami. Nie zostawiać nie pilnowanego samochodu z bagażami na ulicy i zamykać bagażnik na klucz nawet wtedy, gdy ktoś zostaje w aucie.

Najgorszą sławą pod względem bezpieczeństwa cieszy się RPA, jednak nawet tam, a może właśnie tam, nie należy wpadać w psychozę. Fakt, nie byłam w Johannesburgu i nie wiem, jak naprawdę wygląda sytuacja w mieście (słuchy chodzą różne), jednak w innych regionach kraju nie działo się nic złego. Tak więc jeszcze raz: zdrowy rozsądek, a wszystko będzie dobrze.


POGODA:

W okresie od sierpnia do października w Zimbabwe, Zambii i Malawi w dzień było bardzo gorąco (do 40 stopni Celsjusza) i bezchmurnie. Natomiast w nocy w Zimbabwe temperatura potrafiła spaść przy gruncie niemal do zera. Północny Mozambik również był upalny, choć tu zaczęły się już pojawiać chmury. Im dalej na południe, tym pogoda robiła się gorsza: wciąż było ciepło, lecz rosło zachmurzenie i - poczynając od Wyspy Mozambik - zaczęło padać.

W Suazi pogoda była brzydka (pochmurno i z przelotnymi opadami), w Lesotho z kolei przepiękna (słonecznie), choć ze względu na wysokość noce bywały chłodne. Wybrzeże RPA, od granicy z Mozambikiem niemal do Kapsztadu, to - przynajmniej w październiku - jedna wielka katastrofa. Padało niemal codziennie, niebo zasnuwały chmury, tak więc o plażowaniu nie miałyśmy nawet co marzyć. Pogoda zmieniła się dopiero na wybrzeżu zachodnim, gdzie dla odmiany było słonecznie, choć temperatura wody nie zachęcała do kąpieli.

Copyright © 2009 - 2016 Kamila Kowalska