Etiopia

Informacje praktyczne

Następny dzień

Dzień 1: Addis Abeba

11.09.2008

W Addis Abebie wylądowałyśmy o 6 rano. Było już widno i z okien samolotu można było zobaczyć połacie pól w różnych odcieniach zieleni. Pogoda dopisała: podnosiły się poranne mgły a ponad nimi świeciło słońce.

Na lotnisku formalności odbyły się sprawnie i dość szybko: kupno wizy odprawa paszportowa, odbiór bagażu i wymiana pieniędzy. Do miasta chciałyśmy się dostać najtańszą opcją, czyli minibusem, ale nigdzie nie było ich widać, zaś zagadnięci taksówkarze wskazywali nam dość nieokreślony kierunek. Spytałyśmy więc o cenę taksówki. Kierowca pierwszej zaoferował się zawieźć nas za 85 birrów. Wydało nam się to stanowczo za drogo. Na szczęście już drugi taksówkarz był bardziej skłonny do negocjacji i zgodził się jechać na Piazzę za 60 birrów.


Addis Abeba, Piazza

Addis Abeba, licząca 5 milionów mieszkańców, przy pierwszym kontakcie sprawia wrażenie bardziej wielkiej wioski niż stolicy ogromnego kraju. Domy wyglądają jak lepianki, na poboczu jezdni pasą się kozy. Widać dużo niewykończonych budynków ze sterczącymi w niebo rusztowaniami.

Przed kościołami odbywały się uroczystości religijne - najprawdopodobniej z okazji Nowego Roku 2001, który według etiopskiego kalendarza przypada właśnie dzisiaj. Zgromadziło się tam wiele kobiet w białych, długich szatach i śpiewało religijne pieśni.

W hotelu Taitu okazało się, że pokój będzie wolny dopiero o 10, tak więc dla zabicia czasu poszłyśmy na spacer po mieście, w dół ulicą Churchilla, w stronę centrum. Chyba z powodu wczesnej pory Addis wydawało się zupełnie wymarłe i, co tu kryć, brzydkie. Po ulicy walały się różne zwierzęce (przede wszystkim kozie) odpadki - kopyta, trzewia, a nawet głowy, które miejscowym chłopcom służyły do oznaczenia bramek przy grze w piłkę.

W kafejce "Miru" wypiłyśmy pierwszą etiopską kawę i przed 9 powlokłyśmy się z powrotem w stronę hotelu. Teraz na ulicach było już więcej ludzi; niektórzy z nich nieśli kozie ochłapy. Zaczęły się też otwierać sklepy, sklepiki, kafejki. Miasto ożyło. Ludzie wydawali się życzliwi. Widać było, że wzbudzamy pewną sensację i zainteresowanie, ale o zabarwieniu wyraźnie pozytywnym. I jeśli nawet ktoś nas zaczepiał, to jedynie po to, by radośnie powiedzieć "Hello". Dwa czy trzy razy przyplątali się też żebracy, ale ponieważ nie reagowałyśmy, szybko dawali spokój. Byłam natomiast bardzo pozytywnie zaskoczona urodą Etiopczyków, którzy mają na ogół bardzo ładne, delikatne rysy, bardziej europejskie niż afrykańskie, zaś skórę o różnych odcieniach brązu, od czekoladowego do niemal czarnego.


Addis Abeba, Piazza

O 9.30 byłyśmy w hotelu Taitu i nareszcie mogłyśmy pójść od pokoju. Okazał się raczej obskurny: ściany odrapane, woda z umywalki ledwo się sączyła, zaś szarość pościeli skłaniała do spania we własnym śpiworze. Ale z drugiej strony, nocleg kosztował jedynie 63 birry za nas dwie.

O 11 spotkałyśmy się przed hotelem z Solomonem, którego poznałam przez CouchSurfing i umówiłam się na wspólne zwiedzanie miasta. Solomon z wykształcenia jest chemikiem, zaś obecnie pracuje w branży turystycznej. Bardzo fajny i miły człowiek, o dużej wiedzy i szerokich horyzontach. Najpierw poszliśmy na dworzec autobusowy Terra, żeby sprawdzić ceny biletów do Arba Minch. Na piechotę był to ładny kawałek drogi, ale za to miałyśmy możliwość napatrzenia się na Addis Abebę. Dzielnica, przez którą szliśmy, zupełnie nie przypominała centrum, które zachowywało przynajmniej pozory miejskości. Tutaj po obu stronach jezdni rozłożone były stragany, a na nich umieszczono: kozy, kawałki kóz, kozie skóry, owoce, warzywa, sprzęty domowe - słowem, wszystko. Do tego wokół przelewał tłum ludzi. Oczywiście, byłyśmy tam jedynymi białymi i wzbudzałyśmy duże zainteresowanie. Dobrze, że był z nami Solomon, bo bez niego czułabym się mocno niepewnie, przy czym raczej z powodu "nieoswojenia" z Etiopią, niż z poczucia jakiegoś realnego zagrożenia.

Na dworcu autobusowym nie było ani jednego napisu po angielsku, znowu więc mogłyśmy docenić towarzystwo Solomona, dzięki któremu wszystko udało się załatwić szybko i sprawnie. Najpierw udaliśmy się do kasy, gdzie okazało się, że bilet kosztuje 60 birrów i na jutrzejszy autobus zostało ich już tylko 5. Niestety, nie miałyśmy wystarczającej ilości wymienionych pieniędzy. Solomon poprosił więc chłopaka z kasy, aby odłożył dla nas dwa bilety, a my pojechaliśmy z powrotem do centrum, tym razem minibusem. Tam w jakimś kiosku spożywczym wymieniłyśmy 50 dolarów po kursie takim, jaki był na lotnisku, i szybko wróciliśmy na dworzec.

W czasie drogi powrotnej zachmurzyło się, a kiedy kupowałyśmy bilety, zaczęło padać. Na początku niewinnie i nieśmiało, jednak ledwo wsiedliśmy do minibusa, lunęło jak z cebra. Dopiero teraz, zza okien pojazdu, mogłam na spokojnie przyjrzeć się życiu ulicy. Biedy jest dużo i rzuca się w oczy. Bezdomni śpią na chodnikach pod gazetami i ceratami, sporo jest też żebraków, choć nie są jakoś strasznie natarczywi. Asfalt pokrywa jedynie główne ulice, tutaj też wznoszą się murowane budynki. Natomiast poza tą fasadą Addis pozostaje wioską z chatami, lepiankami i bitymi drogami. To naprawdę Trzeci Świat.

Dojechawszy do centrum, poszliśmy do poleconej przez Salomona restauracji. Nasz kolega wybrał dania: podroby o konsystencji mielonki oraz potrawkę z wołowiny. Jadło się to palcami, nabierając potrawy ze wspólnej miski na kawałki lokalnego placka, indżery. Ta ostatnia była w smaku raczej kwaśna, ale z dość pikantnym mięsem prawie się tego nie czuło. Szybko się najadłam i nawet mi smakowało, choć spożywanie mięsa w takich krajach jak Etiopia zawsze budzi we mnie lekki niepokój. Za cały obiad i trzy coca-cole zapłaciłyśmy 44 birry.

Dowiedziałyśmy się przy okazji, że najsłynniejszym lokalnym trunkiem jest tej, sporządzany z miodu złocisty napitek o zawartości 30% alkoholu. Zapytany o lokalne piwa, Solomon wymienił bardzo długą listę, z której nic nie zapamiętałam. Trzeba będzie degustować.

W międzyczasie deszcz zamienił się w istne oberwanie chmury, a w pewnej chwili w gradobicie. W efekcie podłogę w restauracji zalało tak, że wodę trzeba było wylewać wiadrami. Padało przez godzinę, potem się uspokoiło i nawet wyszło słońce, choć było już zimniej niż przed południem. Z deszczem związane jest zresztą w Etiopii powiedzenie, kierowane do dzieci: biegaj po deszczu, to urośniesz.

Pochodziłyśmy jeszcze z Solomonem po centrum Addis. To już zupełnie inny świat niż okolice dworca Terra - zapyziałe, nieciekawe, ale jednak cywilizowane miasto. Najgorsze było to, że z powodu święta wszystkie kafejki internetowe (a mijaliśmy ich całkiem sporo) były zamknięte.


Addis Abeba, Piazza

Wśród mieszkańców stolicy widzi się przedstawicieli różnych wyznań: muzułmanów (mężczyźni w białych czapeczkach, kobiety w chustach) oraz chrześcijan (ci akurat niczym się nie wyróżniają). Nasz Solomon zaliczał się do tych drugich i kiedy mijaliśmy chrześcijańską katedrę, zatrzymał się pod otaczającym ją murem na krótką modlitwę. Zauważyłam też, że wielu mężczyzn chodzi trzymając się za ręce lub obejmując (podobnie jak w Chinach). Takie obrazki zawsze mnie rozczulają.

Koło 15 pożegnałyśmy Solomona i poszłyśmy odsapnąć trochę do hotelu. Kiedy jednak wyszło słońce, wyszłyśmy jeszcze trochę pochodzić po Piazza. I znowu wszyscy się na nas patrzyli, zaś dzieci wołały "faranji" (to słowo miało nam towarzyszyć przez cały pobyt w Etiopii). Fakt, byłyśmy jedynymi białymi w tłumie czarnych i rzucałyśmy się w oczy. Trzeba też podkreślić, że w zainteresowaniu ludzi nie było wrogości, tylko wielka ciekawość. Pochodziłyśmy trochę, ale w końcu przepłoszył nas deszcz. W hotelu poprosiłyśmy o taksówkę na jutro rano, bo o godzinie 5 to jedyny sposób dotarcia na dworzec. Niestety, dość kosztowny, bo miałyśmy zapłacić aż 40 birrów. Cieszyłam się jednak, że opuszczamy stolicę, która niezbyt przypadła mi do gustu. Miała też nadzieję, że w mniejszych miastach będzie nieco spokojniej.

Zmęczone lotem i obfitującym we wrażenia dniem poszłyśmy spać o 19.30. Nie przypuszczałyśmy nawet, że na czas podróży stanie się to naszą zwyczajową porą udawania się na spoczynek.

Informacje praktyczne

Następny dzień

Copyright © 2009 - 2013 Kamila Kowalska