W Splicie wylądowałam o 9.15. Nim wydano bagaże, nim znalazłam autobus do
miasta, nim wreszcie autobus zapełnił się i odjechał - zrobiła się 10.10. W
mieście przystanek końcowy znajdował się koło portu, na Obala Lazareta, około
dwustu metrów od dworca autobusowego. Najbliższe połączenie do Dubrownika miałam
o 11.45 (125 kun, plus 7 kun za bagaż), tak więc akurat zdążyłam nieco się
posilić i odsapnąć - i już jechałam dalej.
Dubrownik, Adriatyk
Zamiast planowanych 4.5 godziny, podróż trwała o godzinę dłużej i była
wyjątkowo męcząca. Najpierw z niewiadomych powodów (być może, aby ominąć korki)
pojechaliśmy nie drogą E65, biegnącą wzdłuż wybrzeża, a jakąś mniej uczęszczaną
trasą górską. Po godzinie powróciliśmy nad Adriatyk i teraz miałam okazję
podziwiać widoki nadmorskie. Całe wybrzeże Dalmacji usiane jest małymi,
urokliwymi miasteczkami. Domy mają tu jasne ściany i dachy z
pomarańczowo-czerwonych dachówek, zaś wody Adriatyku zachwycają
turkusowym-błękitem i niesamowitą przejrzystością. Dodając do tego obrazka
lazurowo-niebieskie niebo i zielono-żółte góry, można poczuć się jak w raju.
Do Dubrownika dojechaliśmy na 17.15. Autobusem linii 1A (bilet kosztuje
10 kun, co uważam za prawdziwe zdzierstwo) dojechałam w okolice Youth Hostelu,
zostawiłam rzeczy i od razu pognałam na plażę. Po drodze zobaczyłam kawałek
centrum, w tym Stari Grad - i muszę przyznać, że urzekło mnie od pierwszego
wejrzenia. Kamienista plaża miejska znajdowała się tuż obok starego miasta. Woda
była wspaniała, choć bardzo słona. Co za ulga po tylu godzinach w
autobusie!
Dubrownik, stary port wieczorową porą
W drodze powrotnej poprzyglądałam się trochę miejscowym cenom i doszłam
do wniosku, że Chorwacja to jednak strasznie drogi kraj - przynajmniej tu i
teraz, czyli w sercu Dubrownika w samym szczycie sezonu.
Jak na razie nie miałam też żadnego problemu z dogadaniem się po
angielsku, ale chyba nie powinno to dziwić, bo turystów tu od groma. Nawet pani
w kiosku, w którym kupowałam kartę telefoniczną (50 kun), dobrze władała tym
językiem.