W cieniu gór
Miasteczko Huaraz to peruwiańska Mekka alpinistów oraz baza wypadowa dla
turystów pragnących podziwiać dziką i surową przyrodę parku Narodowego
Huascaran. Położone jest na wysokości 3091 m.n.p.m. w dolinie El Callejon de
Huaylas, nad którą od zachodu górują ośnieżone szczyty Cordillera Blanca, zaś od
wschodu skaliste i strome zbocza Cordillera Negra.
Naszym celem był kilkudniowy trekking wokół najwyższego szczytu Peru,
mierzącego 6768 metrów Huascarana. Zaopatrzone w specjalnie na tę okazję zabrany
z Polski namiot, sprzęt do gotowania oraz skromny zapas czekolady i zupek w
proszku, ruszyłyśmy raźno w drogę.
Dolina rzeki Santa Cruz
Szlak wiódł doliną rzeki Santa Cruz. Gdzieniegdzie nad jej brzegami rosły niskie drzewa, muskające gałęziami leniwie płynącą wodę. Takie zacienione
polanki były niezwykle urokliwe i wabiły do odpoczynku. Niestety, ledwo zatrzymałyśmy się na postój, zaatakowały nas chmary meszek i pogryzły tak
dotkliwie, że jeszcze przez wiele tygodni miałam całe nogi poznaczone ukąszeniami.
Lipiec to w tej części Peru pełnia sezonu, nic więc dziwnego, że po
drodze spotykałyśmy wielu turystów. Część, tak jak my, dźwigała cały dobytek na
własnych plecach, wielu jednak wędrowało z wynajętymi przewodnikami i
osłami-tragarzami.
Po dwóch dniach marszu dotarłyśmy do najwyżej położonego punktu naszego
trekkingu, przełęczy Punta Union (4750 m.n.p.m.). Pogoda, do tej pory doskonała,
popsuła się znienacka. Zrobiło się bardzo zimno i wietrznie, zaczął padać
drobny, nieprzyjemny deszcz. Przełęcz spowita była mgłą, która co pewien czas
rozwiewała się tylko po to, by ukazać nam stromą ścieżkę, wiodącą w dół, do
doliny rzeki Huaripampa. Zaczęłyśmy schodzić i wydawało się, że zostawiłyśmy
deszcz po drugiej stronie gór. Niestety, niskie chmury szły naszym tropem i
wkrótce lunęło jak z cebra. Cóż było robić, szłyśmy w strugach deszczu po
szlaku, który zaczął zamieniać się w rwący strumień.
Przełęcz Punta Union
Następnego dnia pogoda trochę się poprawiła i już nie padało. Wędrowałyśmy zieloną doliną Huaripampa. Mijałyśmy małe wioski z krytymi słomą
zagrodami i mizernymi, glinianymi chatkami. Miejscowi prosili nas o lekarstwa, dzieci o cukierki.
Kolejne 23 kilometry do przełęczy Portachuelo de Llanganuco (4767 m.n.p.m.) przejechałyśmy colectivo. Widok z góry był wspaniały. Po południu zaczęłyśmy
schodzić szerokim serpentynami drogi. Po paru godzinach dotarłyśmy do brzegó w jeziora Llanganuco i nad szarą o zmroku wodą rozbiłyśmy ostatni obóz w
Cordillera Blanca. Rano okazało się, że na przełęczy, z której zeszłyśmy, leży śnieg. Nad doliną wisiały niskie, ciemne chmury, za to kawałek dalej, nad
jeziorami, niebo wabiło błękitem. Szybkim krokiem ruszyłyśmy ku upragnionemu słońcu. Po lewej stronie, jakby żegnając nas, wyłaniał się zza skalnych masywów biały wierzchołek Huascaranu.